wtorek, 21 grudnia 2010

Przygoda w kosmosie

Dzisiaj odwiedziłem Karolinę. Gdy Karolina odrobiła lekcje, to położyliśmy się na łóżko. Karolina wzięła książkę pt. „Kosmos” i zaczęła czytać. Nagle jakiś wir porwał nas na Marsa do szpitala dziecięcego. Zobaczyliśmy też, że obcy Marsjanin w szpitalu płacze, więc zapytaliśmy go o powód płaczu. Powiedział nam, że chciałby pójść na teatrzyk, ale nie może, bo ma złamaną nogę. Zapytaliśmy Marsjanina na jakiej ulicy znajduje się Dom Kultury, w którym będzie odbywał się ten teatrzyk. I kiedy nam powiedział, to poszliśmy tam zapytać się, czy teatrzyk nie mógłby przyjść do szpitala do Marsjanina. Kiedy aktorzy dowiedzieli się o co chodzi, zgodzili się i chętnie poszli z nami do szpitala, aby przedstawić swój teatrzyk. Marsjanin bardzo się ucieszył i gorąco nam podziękował. Jak przedstawienie się skończyło, to pożegnaliśmy się z naszym znajomym i wróciliśmy do domu. Tam czekała już na nas pyszna kolacja.
Karolina Marciniak.

piątek, 10 grudnia 2010

Wizyta w Czarnolesie

Gdy położyliśmy się na łóżko Kasi i zamknęliśmy oczy, zaczęliśmy sobie coś wyobrażać. Nagle poczuliśmy wiatr, ciepło i coś twardego pod nogami. Kiedy otworzyliśmy oczy, zobaczyliśmy, że jesteśmy na dworze w ciepły, słoneczny dzień i stoimy pod jakąś rozłożystą lipą.
Gdy rozejrzeliśmy się dookoła, zobaczyliśmy zameczek z drewna. Podeszliśmy do drzwi i zapukaliśmy do nich. Otworzył nam starszy pan, który zapytał nas czy nie wysłuchalibyśmy jego wierszy. Był to Jan Kochanowski. Po wysłuchaniu jego utworów, mieliśmy nie małą ucztę.
Pod koniec naszej wizyty tańczyliśmy i śpiewaliśmy. Gdy wyszliśmy z zameczku, na lipie pokazały się drzwiczki. Przeszliśmy przez nie, kiedy to zrobiliśmy poczuliśmy upadek na podłogę.
Przy kolacji opowiedzieliśmy rodzicom o naszej przygodzie, a oni powiedzieli, że to był szalony sen.

Kasia Książka

wtorek, 7 grudnia 2010

Wśród potworów

Gdy przyszliśmy do Damiana to poszliśmy do pokoju odrabiać lekcje i portal nas wciągnął. Byliśmy koło wulkanu, który miał wielką paszczę i oczy. Nagle z tego wulkanu wyszły trzy duże potwory. Jeden miał szczypce, drugi wielki nóż, a trzeci miał kolczugę i nogi owinięte łańcuchami. Potem chciały nas obydwu porwać. Chwilę później pomogły nam inne potwory. Dzięki nim wróciliśmy do domu, to nic, że w podartych koszulkach i z ranami po bitwie.
Damian Kącki.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Pomocnicy Świętego Mikołaja

Dzisiaj do domu wróciłem z Miłoszem. Przed snem Miłosz przeczytał mi i swojej siostrze Oliwii bajkę „Przygody Świętego Mikołaja”. Kiedy zasnąłem miałem bardzo dziwny sen. Śniło mi się, że byliśmy z Miłoszem pomocnikami u Świętego Mikołaja. Najpierw przybył po nas mały elf i zabrał nas latającymi saniami na Biegun Północny. Kiedy przybyliśmy na miejsce, to okazało się, że dzieci z całego świata mają tak dużo życzeń, że małe elfy nie radziły sobie. Mikołaj poprosił nas o pomoc przy pakowaniu i podpisywaniu prezentów. Pracowaliśmy całą noc, ale w końcu udało się i wszystkie prezenty były zapakowane. Wszyscy cieszyli się, a najbardziej Święty Mikołaj, że żadne dziecko nie będzie na święta bez prezentu. Mieliśmy właśnie siadać do sań, żeby wrócić do domu, kiedy nagle zadzwonił budzik. Obudziliśmy się z Miłoszem w domu. Na poduszce leżała tylko książka „Przygody Świętego Mikołaja”. Może to tylko sen, ale fajnie było przeżyć taką przygodę.
Miłosz Włodarczyk

niedziela, 5 grudnia 2010

Odwiedziny w książce

Dzisiaj z Izą odwiedziliśmy książkę Juliana Tuwima pt: „Wiersze”. Zobaczyliśmy tam Słonia Trąbalskiego. Przedstawiliśmy się mu i oczywiście potem zapomniał jak się nazywamy. Zobaczyliśmy jeszcze dziadka który wyciągał rzepkę, więc pomogliśmy ją wyciągnąć i nagle ją Trrrach!!! Wyciągnęliśmy. Zobaczyliśmy na koniec Zosie Samosię, która pisała sprawozdanie. Chcieliśmy jej pomóc, ale powiedziała że sama da radę. Wróciliśmy bardzo szczęśliwi i opowiedzieliśmy o wszystkim mamie. Następnego dnia poszliśmy do szkoły.

czwartek, 2 grudnia 2010

Rosnąca mandarynka

Pewnego dnia razem z moim przyjacielem poszliśmy na plac zabaw. Było bardzo fajnie. Wygłupialiśmy się tak bardzo, że aż zgłodnieliśmy i wróciliśmy do domu. Na stole leżała pyszna mandarynka, więc postanowiliśmy ją zjeść. Po chwili nasza skóra zaczęła zmieniać kolor na pomarańczowy, a ciało rosnąć jak balon. Bardzo śmiesznie wyglądaliśmy. Kiedy chcieliśmy wyjść z domu to nie zmieściliśmy się w drzwiach. Nie wiedzieliśmy co robić, więc odbiliśmy się z jednego kąta do drugiego i potoczyliśmy się jak piłeczka. Bawiliśmy się fantastycznie. Kiedy udało nam się wrócić do swoich normalnych kształtów, to opowiedzieliśmy całą naszą przygodę rodzicom oraz dwóm siostrom.
Ala Bałajewicz